Przejdź do treści

Studiuję, zaszłam w ciążę i zorganizowałam sobie szczęście.

Cecylia, lat: 25

To jest Twoje życie, Ty decydujesz.

Ostatni semestr studiów, pisanie pracy magisterskiej, przygotowania do ślubu, który ma się odbyć pod koniec wakacji, praca w zawodzie i szykowany dla mnie awans na stanowisko kierownicze. Moje życie jechało na szóstym biegu, kiedy nagle coś zaczęło dziwnie brzęczeć.

Większe piersi, dziwne zachcianki i nagła zmiana smaków - nienawidziłam piwa, a nagle mogłabym się żywić tylko nim. Wynik? Zupełnie niespodziewane dwie kreski.

Ataki paniki, chęć zniknięcia pod ziemią, wyrwania sobie macicy towarzyszyły mi codziennie. Na szczęście miałam wsparcie od swojego jeszcze-nie-męża, który poparł moją decyzję.

Otrzymałam leki od WHW. Najgorzej było po mifepristone - wymiotowałam wszystkim, nawet wodą. Po misoprostolu w ciągu 1h od przyjęcia rozpoczęły się skurcze. Początkowo bardzo silne, ale tak szybko, jak się pojawiły, jeszcze szybciej zniknęły, ustępując miejsca ogromnym skrzepom. Byłam w tamtym momencie, według kalendarzyka, w 7 tygodniu.

Nie zdecydowałam się wybrać do ginekologa, ponieważ nie miałam pewności, czy ktoś (np inny lekarz ginekolog) nie zainteresuje się, gdzie jest odnotowana w systemie ciąża i nie zgłosi tego do organów ścigania. Myślałam sobie, że to jest na prawdę straszne, że w teoretycznie cywilizowanym kraju, muszę obawiać się o swoją wolność za to, że ośmieliłam się zadecydować o swojej przyszłości i swoim ciele.

Ze względu na długość ciąży, spodziewałam się, że mogę zobaczyć zarodek i tak też było. Ten widok mnie ucieszył, bo wiedziałam, że zabieg się powiódł.

Przez cały ten czas, mój partner, wspierał mnie nie tylko dobrym słowem, ale czynami: podawał termofor, wodę, przygotował obiad, udał się do apteki po lek na nudności. Pytał o poziom krwawienia. Ustalił ze mną słowo-sygnał, które miało oznaczać, że chcę jechać do szpitala. Wspierający partner to na prawdę ogromna część sukcesu.

Słabe krwawienie, z nielicznymi skrzepami, trwało jeszcze tydzień. Objawy ciąży ustały tego samego dnia, w którym wykonałam zabieg.

Czy było mi żal? Nie. Wręcz przeciwnie, znowu byłam szczęśliwa i spokojna. Czy wypadło ze mnie zakrwawione dzieciątko, jak to pokazują anty aborcjoniści? Nie. Nie wierzcie w to. Czy powtórzyłabym? Tak, gdyby zaszła taka konieczność.

Mam nadzieję, że kiedyś coś się w tym kraju zmieni i będziemy mogły mówić o aborcji normalnie, nie ukrywać tego, nie trzymać w tajemnicy. Aborcja to rozwiązanie, które przywraca uczucie sprawczości w życiu, kontroli nad swoim losem.

Dzieci powinny rodzić się chciane, wyczekane. Tylko wtedy kocha się je mocniej od siebie, nie odczuwa się żalu nad utraconymi przez macierzyństwo szansami. Nie bój się wziąć życia w swoje ręce. Zorganizuj sobie szczęście.