Przejdź do treści

Bunt budzi we mnie uczucie że ktoś chce decydować o moim życiu za mnie

Ania, lat: 37

Jesteś silniejsza niż myślisz.

Nigdy nie sądziłam że problem niechcianej ciąży dotyczył będzie właśnie mnie. Jako nastolatka i młoda kobieta byłam w kwestii antykoncepcji bardzo odpowiedzialna. Nigdy nie byłam przekonana że chcę w ogóle mieć dzieci. Było tak aż do momentu kiedy poznałam mojego męża - faceta idealnego, ciepłego i konkretnego. Dość szybko okazało się że sprawa jest poważna i oboje zapragnęliśmy dziecka. Niestety sprawa nie była prosta, jak się okazało cierpiałam na wiele schorzeń endokrynologicznych które mocno sprawę utrudniały.

O dziecko staraliśmy się około 6 lat. W końcu odpuściliśmy czując, że życie ucieka nam przez palce. Postanowiliśmy inaczej zorganizować nasz świat i kiedy byliśmy pogodzeni już z sytuacją, okazało się że jestem w ciąży. Wielka radość i niedowierzanie. Później ogromny strach - czy wszystko będzie dobrze, czy nasz synek urodzi się zdrowy. Po drodze kiepskie wyniki badań prenatalnych, podwyższone ryzyko zespołu downa. Oboje wiedzieliśmy że nie podołamy opiece nad dzieckiem niepełnosprawnym, nie w tym kraju... Zdecydowaliśmy się na amniopunkcje i już po 3 tygodniach okazało się że będziemy mieli zdrowego synka.

Okres ciąży był dla mnie ogromnie stresujący - cały czas za plecami czaił się strach o dziecko, czy jest bezpieczne, czy nic mu nie grozi. Nie mogłam spać. Bałam się porodu naturalnego i komplikacji okołoporodowych i tego że mojemu dziecko może się coś stać, więc postarałam się o cesarkę. Tak też się stało i we wrześniu 2021 pojawił się na świecie Nasz upragniony syn i centrum naszego wszechświata.

Po wszystkich doświadczeniach związanych z ciążą wiedziałam już że będzie ON jedynakiem. Jak już wspominałam - ciąża była dla mnie okresem ogromnego stresu, strachu, odrętwienia, przerażenia. Przez to wszystko nie pamiętałam nawet jak minęła wiosna, całą radość odbierał paraliżujący strach. Nie chciałam więcej przez to przechodzić. Nasza rodzina była kompletna, byłam i jestem spełniona jako kobieta i jako matka. Mój syn jest dla mnie wszystkim. Mój mąż zgadzał się ze mną. Byliśmy zdecydowani na to że to koniec naszej przygody. Nie chcemy więcej dzieci, ciąży i tego strachu.

Dość szybko, bo 2 miesiące po CC zdecydowałam się na złożenie miedzianej spirali antykoncepcyjnej. Dlaczego miedzianej? Bo nie byłam pewna czy taka forma antykoncepcji będzie mi odpowiadać, jak zareaguje mój organizm i w ogóle. Założenie - spoko, kontrola po tygodniu - spoko, kontrola po miesiącu - też OK. Było OK, czułam się bezpieczna. Kolejna kontrola miała odbyć się za rok.

Tak też się stało, ale w międzyczasie zmieniłam lekarza. Już na pierwszej wizycie okazało się że wkładka się wysunęła i siedzi w szyjce a ja wcale nie jestem taka bezpieczna jak mi się wydawało. 3 dni po wizycie zrobiłam test - 2 kreski, za parę godzin BHCG w labo - 500. Załamka, płacz, strach, otępienie, przerażenie i straszliwy wewnętrzny sprzeciw. Od razu oboje byliśmy zgodni - nie chcemy tej ciąży, mamy już wszystko. Miałam w sobie ogromny wewnętrzny bunt, złość, smutek, żal do całego świata.

Przecież się zabezpieczaliśmy.... dlaczego My? Dlaczego Ja? Przecież starania o poprzednią ciążę tyle nam zajęły.... a tu taki szok. To był 5 tydzień, od razu kontakt do ADT, później do WHW (1), darowizna i oczekiwanie. 05-12 mój list został wysłany. Czekałam i nie mogłam się doczekać kiedy to wszystko będzie już za mną. Ciążowe mdłości i uczucie permanentnego zmęczenia które cieszyły mnie w poprzedniej ciąży, strasznie mnie denerwowały, czułam frustrację, mój organizm funkcjonował wbrew mnie, czułam że zaniedbuję synka bo nie miałam siły, czułam że z nerwów i zniecierpliwienia warczę na męża o byle co, a przecież on stoi za mną murem. Kocham Święta, ale nie umiałam się nimi cieszyć nosząc w sobie intruza. Na list z WHW czekałam równe 7 dni kalendarzowych, radość z listu z zagranicy nieoceniona. Nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła zacząć działać. Nie chciałam czekać do weekendu, mąż prosił abym poczekała aż będzie mógł zostać ze mną w domu, ale ja chciałam zacząć natychmiast więc jeszcze tego samego dnia przyjęłam pierwszą część zestawu, a 24 godziny później miałam już w ustach 4 kolejne tabletki.

Czekałam, byłam spokojna i najbardziej na świecie martwiłam się tym że leki mogą nie zadziałać. Nie bałam się bólu, krwawienia, powikłań. Bałam się niepowodzenia. Byłam sama w domu, za ścianą w sypialni spał mój mały synek a ja właśnie zaczęłam odczuwać pierwsze skurcze, pojawiła się krew na którą czekałam. W krótce nastąpił upragniony finał a ja z całą pewnością mogłam stwierdzić że intruz jest już na zewnątrz. Ból był umiarkowany a krwawienie tylko przez moment silne, później organizm zaczął się wyciszać a ja czułam coraz większą ulgę. To była 6,5 tygodniowa ciąża, więc poszło dość gładko. Fizycznie byłam osłabiona, ale nie tak jak się spodziewałam. Szykowałam się jak na wojnę i kiedy było już po wszystkim to byłam zaskoczona że to już i że było tak łatwo, że się udało, że obeszło się bez problemów i powikłań a ja mam się całkiem dobrze.

Otrzymałam ogromne wsparcie na maszwybor.net - dziewczyny były ze mną, zdawałam im relację z tego co się ze mną dzieje, uspakajały mnie i dawały cenne rady. Nie czułam się sama, czułam że robię dla siebie coś ważnego. Poza tym - czułam się niesamowicie silną kobietą, Panią mojego życia, gwiazdą która zrobiła coś niesamowitego. Mój mąż podjął decyzję o wazektomii której ma zamiar poddać się na początku przyszłego roku. Kiedy to wszystko już się uspokoi - zakładam spiralę hormonalną, ale wiem na pewno że na jednej metodzie nie poprzestaniemy bo już zawsze będzie towarzyszył nam strach.

Najchętniej sama też bym się podwiązała ale w tych chorym kraju nikogo nie obchodzi czego ja chcę. Dziewczyny, nie dajmy zamknąć się w klatce. Największy bunt budzi we mnie uczucie że ktoś chce decydować o moim życiu za mnie. Jakim prawem??? Przez te parę dni czułam się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, osaczone i bezbronne. Ściskam Was Siostry! Bądźmy wszystkie silne w tej nierównej walce o naszą godność! Aborcje są i będą i opinia prymitywnego zasrańca z Żoliborza nie ma tu znaczenia, będziemy robiły co będziemy chciały! Bo TAK! Jest we mnie niesamowicie dużo złości i żalu za to że żyję w kraju w którym muszę potajemnie ściągać leki z zagranicy i w domowym zaciszu robić sobie aborcję zamiast iść godnie do lekarza, dostać fachową pomoc i opiekę. Czuję smutek kiedy czytam o kobietach które muszą się zadłużać aby było stać je na wyjazd za granicę.

Ale po tym doświadczeniu jestem również mocno podbudowana tym, że są miejsca gdzie można się zgłosić, uzyskać pomoc i wsparcie, gdzie dziewczyny troszczą się o siebie na wzajem i dają sobie tak wiele siły i odwagi. Po przeczytaniu tak wielu waszych historii brzmi mi w uszach jedno zdanie - "Nigdy nie będziesz szła sama...".

  1. womenhelp.org jest rekomendowanym przez ADT bezpiecznym i sprawdzonym źródłem leków poronnych