Przejdź do treści

Aborcyjny Dream Team zaproszony na konferecję FIGO

Jesteśmy na konferencji FIGO (eng. Międzynarodowa Federacja Ginekologii i Położnictwa) - największej międzynarodowej sieci ginekologiczno-położniczej. W tym roku odbywa się ona w Paryżu. Jest tu ponad 8 tysięcy ginekologów i ginekolożek z całego świata!

Poproszono nas o przygotowanie wystąpień o rzeczywistym dotępie do aborcji i jego ograniczaniu m.in. w Polsce. Mówiłyśmy więc o pomaganiu w aborcjach ale i o sprawie Justyny. Wkładałyśmy też kij w mrowisko zadając nie zawsze wygodne pytania personelowi medycznemu.

Za parę dni weźmiemy udział w treningu z metod aborcji w drugim i trzecim trymestrze - niestety oprócz nas nie ma tu żadnego lekarza ani lekarki z Polski.

Więcej:

Fragmenty wystąpień z FIGO 2023

Kinga Jelińska

Mam zaszczyt prowadzić panel dotyczący samoobsługi aborcyjnej oraz wniosków płynących z procesu Justyny ​​Wydrzyńskiej w Polsce. Wczoraj rano podczas jednej z sesji usłyszeliśmy, że samodzielna aborcja to słoń na sali. Nie mogłybyśmy się nie zgodzić. Dowiedzieliśmy się, że w Indiach samodzielnie przeprowadzana aborcja za pomocą tabletek, poza systemem, stanowi około 73% wszystkich aborcji. W Polsce samodzielne aborcje za pomocą tabletek stanowią około 90%. To całkiem duży słoń.

Zapraszam teraz trzy prelegentki, które opowiedzą nam o swoich doświadczeniach.

Justyna Wydrzyńska

Nazywam się Justyna Wydrzyńska i od 17 lat pomagam w aborcjach w Polsce.

Na co dzień jestem jedną z osób, która odbiera telefon infolinii Aborcja Bez Granic, działający od grudnia 2019 roku. Codziennie od 8.00 do 20.00 można zadzwonić na numer 22 29 22 597 i uzyskać wsparcie przed, w trakcie i po aborcji tabletkami w domu. Robią aborcję z nami aborcję. Codziennie.

6 miesiący temu, 14 marca zostałam uznana przez polski sąd za winną udzielenia pomocy w aborcji. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest historia Ani, kobiety której wysłałam tabletki aborcyjne, ale ona nie mogła ich użyć, bo jej przemocowy partner zgłosił ją na policję a ta przyjechała do jej domu i zabrała jej tabletki.

Zanim Ania zwróciła się do nas po pomoc, była w polskim szpitalu. Spędziła tam ponad tydzień wbrew swojej woli. Była odwodniona i niedożywiona, bo wcześniej nie jadła nic przez 3 tygodnie. Od początku ciąży chorowała na niepowściągliwe wymioty ciężarnej. Cały czas wymiotowała, po kilkanaście razy dziennie. Lekarzom w szpitalu mówiła, że nie daje sobie rady, że boi się o swoje życie. W dokumentacji lekarskiej w rubryce “stan odżywienia” lekarze wpisali “wyniszczenie” i skierowali ją na konsultację psychiatryczną.

Ania zorientowała się, że w szpitalu nie otrzyma pomocy, choć psychiatra wpisał do dokumentacji medycznej, że jej stan psychiczny jest zły. Ania mówiła lekarzom, że boi się o własne życie, że nie przeżyje tej ciąży. Postanowiła jak najszybciej wydostać się ze szpitala. By z niego uciec musiała oszukiwać lekarzy. Po wyjściu ze szpitala kupiła w aptece cewnik Foleya.

Po zabraniu tabletek przez policję możliwości bezpiecznej aborcji się dla niej skończyły, powiedziała. Po powrocie z komisariatu do domu poszła do toalety. Najpierw ręką próbowała rozszerzyć szyjkę macicy. Słyszała, że położne w ten sposób czasem przyśpieszają poród. Chciała wywołać poronienie. Zaczęła krwawić. Czekała na skurcze, ale nie nadchodziły. Następnie umieściła cewnik Foley’a w szyjce macicy. Napełniła go wodą przy pomocy strzykawki. Z cewnika wypłynęło dużo gęstej krwi, ale skurcze ciągle nie nadchodziły. Nosiła ten cewnik przez wiele dni. Jak wypadał, to umieszczała go w szyjce macicy ponownie. Robiła to w łazience, po cichu. Sparaliżowana strachem, że ktoś to odkryje. Środki higieny wyrzucała do śmietników na osiedlu, żeby nie zostawiać śladów.

Po trzech tygodniach zaczęła wypływać z niej ropa, krew, ścięło ją z nóg. Trafiła do szpitala z zakażeniem sepsą.

Wiele razy po swoim wyroku usłyszałam pytanie, czy żałuje swojego czynu.

Nie nie żałuje. Żałuje, że nie wiedziałam, że Ania zamierza sięgnąć po cewnik, żałuje, że nie miała kolejnej szansy na bezpieczną aborcję, że musiała igrać z życiem, by uwolnić się od niechcianej ciąży. Żałuje że Ania była w tym sama. Żałuje, że nie dostała od Was pomocy, choć ta pomoc jej się należała i była zgodna z prawem.

Natalia Broniarczyk

Aborcja jest w naszych rękach od zawsze. Niewiele ponad 100 lat temu cała opieka położnicza została przeniesiona do szpitali i stała się domeną ginekologów i położników. Doświadczenie kobiece i praktyki ludowe zostają uznane za ciemnotę, zacofanie i niebezpieczeństwo a to wszystko trzeba zastąpić wiedzą medyczną, która gwarantuje bezpieczeństwo i jest nowoczesne.

Te 100 lat temu lekarz został uznany za odpowiednio przeszkolonego a szpital stał się gwarancją bezpieczeństwa. Dziś lekarz i szpital ciągle czerpią z tej pozycji, choć są w tyle za protokołami WHO, często robią coś w konkretny sposób bo: tak jest szybciej, bo tak ich nauczono, bo uważają że tak należy robić.

Na bezpieczeństwo należy patrzeć znacznie szerzej niż sto lat temu. To nie tylko sterylne i czyste narzędzia, ale przede wszystkim zaktualizowana wiedza, praktyka, ale też stawianie potrzeb osoby w ciąży w centrum, opieka bez stygmatyzacji, wpędzania w poczucie winy.

Tymczasem, czas się z tym zmierzyć: medycyna a konkretnie ginekologia jest jednym ze źródeł seksizmu i go utrwala. System medyczny stoi na straży antykoncepcji, aborcji, porodów i wszelkich procesów reprodukcyjnych. I nie chce tej kontroli odpuścić.

Kiedy domagamy się kontroli nad swoimi ciałami i krzyczymy „moje ciało, moja sprawa” to ja domagam się odzyskania tej kontroli również od systemu medycznego - chce mieć pełen dostęp do informacji, pewność, ze nie jestem wprowadzana w błąd, że będąc w ciąży to przede wszystkim ja jestem pacjentką, a nie płód, że nic nie jest przede mną zatajane, że jestem pod opieką, a nie pod kontrolą, że moje ciało czy zachowania seksualne nie będą komentowane, oceniane, że nie usłyszę od lekarza, „że ma bolec”, bo „taka moja uroda”.

Bezpieczna aborcja poza formalnym systemem ochrony zdrowia skupia jak w soczewce demedykalizację aborcji: odzyskiwanie kontroli nad ciałem, ale też nad tym jak nasza relacja z tym systemem ma wyglądać.

Wczoraj podczas jednej z sesji mogłyśmy dowiedzieć się, że w Indiach samoobsługa aborcyjna tabletkami stanowi około 70% wszystkich aborcji. W Polsce samodzielna aborcja tabletkami to około 90%. Bezpieczna aborcja przeniosła się z klinik, szpitali do domów. Stało się tak przez połączenie dwóch czynników: odkrycie działania poronnego tabletek, wielki eksperyment społeczny z lat 80tych z Brazylii, który okazał się na tyle skuteczny i bezpieczny, że stanowi jedną z rekomendacji WHO. Drugi czynnik to przemoc położnicza: uciekamy wam ze szpitali, nie chcemy być stygmatyzowane, oceniane, mamy złe doświadczenia z poronień, porodów. Robimy aborcje tabletkami w domach i to jest właściwy kierunek, również ze względów ekonomicznych.

Aborcja była, jest i będzie zawsze w naszych rękach. Choć od ponad 100 lat walczymy o nią z ginekologami, a od niedawna z firmami farmaceutycznymi. Żeby była jaśnosc: Nie chcemy mieć monopolu na aborcje, ale lekarzy potrzebujemy szczególnie w drugim i trzecim trymestrze ciąży. Musicie zapomnieć o skrobankach, dowiedzieć się wszystkiego co trzeba o najnowszych metodach aborcji i stawiać nasze potrzeby w centrum. W pierwszym trymestrze radzimy sobie same i nie mamy już czasu na kolejną redukcję szkód. W drugim i trzecim trymestrze wybór metody jest bardzo ważny i tam właśnie potrzebni są przeszkoleni lekarze.

Ale lekarze muszą najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie jaką rolę odgrywają w dostępie do aborcji? Czy chcą być dalej jedyną gwarancją dostępu i mieć całą władzę w rękach? Czy chcą być tą barierą? Czy może widzą siebie jako usługodawców, którzy wkraczają wtedy, gdy są potrzebni: w drugim i trzecim trymestrze, przy komplikacjach.

Często słyszymy od lekarzy troskę w głosie: skąd osoba w ciąży będzie wiedziała, że wszystko jest ok? Że aborcja tabletkami się udała? Proponuje odwrócić to pytanie i zadać je sobie: jak moje przekonania, podejście do aborcji wpływa na to, jak traktuje pacjentki? Czy ja jako lekarz nadążam za badaniami sieci pomagających w aborcjach? Czy nadążam za rzeczywistością aborcyjną? Czy jestem na bieżąco z wiedzą? Czy przypadkiem nie robię czegoś bo tak jest mi wygodniej, bo tak mnie nauczono i nie kwestionuje tego? Co myśle i czuje patrząc na Justynę, osobę która skutecznie pomaga w bezpiecznych aborcjach od 17 lat, chociaż nie ma wykształcenia medycznego ani licencji? Co myśle i czuję wiedząc, że aborcje z Justyną są nie tylko bezpieczne ale tez coraz częściej preferowane osoby w niechcianych ciążach?

I na koniec ostatnie pytanie: czy możliwy jest świat w którym tabletki aborcyjne są na każdym rogu? Leżą na półkach sklepowych obok innych lekarstw, na stacjach benzynowych i są w cenie w gum do życia? Nie ma żadnych medycznych przeciwskazań, żeby tak nie było. Barierą jest polityka na którą składają się: stygma aborcyjna, rynek farmaceutyczny i lekarze. Czas odważyć się i podążać się za tym co jest napisane w WHO, za doświadczeniami milionów osób przyjmujących samodzielnie tabletki w domu.