Przejdź do treści

W Holandii poddać się aborcji jest łatwiej niż zarejestrować się w przychodni, naprawdę!

Nata, lat: 24

Nie obawiaj się. Jesteś silniejsza niż Ci się wydaje i masz prawo decydować o sobie i swoim ciele.

Ostatniego dnia listopada byłam na wizycie u ginekologa. Stwierdził, że mam jajniki policystyczne. Przed świętami zrobiłam test, był pozytywny. Nie panikowałam, dużo rozmawialiśmy z partnerem na temat tego co by było gdyby.

Dzięki temu, że obserwowałam takie organizacje jak adt, byłam naprawdę spokojna. Byłam w 10 tygodniu ciąży, czyli już u ginekologa byłam jakoś w drugim tygodniu. Mam ten komfort, że pracuje w Holandii. Poddałam się aborcji w klinice.

Piszę to dla każdej osoby, która boi się takiego zabiegu. W Holandii poddać się aborcji jest łatwiej niż zarejestrować się w przychodni, naprawdę! Tydzień przed abo przyjechaliśmy do kliniki, pani zarejestrowała mnie w kilka minut na zabieg, który odbył się pięć dni później.

Lekarze i pielęgniarki byli naprawdę profesjonalni. Pielęgniarki przed i po zabiegu były mocno wspierające i pomocne. Najpierw wypełniliśmy ankietę, później badanie USG, po badaniu konsultacja sam na sam z pielęgniarką. Nie dopytywała, zapytała tylko czy jestem pewna swojej decyzji.

Dostałam tabletki przeciwbólowe, następnie dwie tabletki pod język, wyszłam do poczekalni pożegnać partnera i poszłyśmy na salę. W dwóch salach leżało pięć dziewczyn czekających na zabieg. Pielęgniarka poinformowała mnie, że po tabletkach mogę zacząć krwawić, może boleć mnie brzuch i okolice lędźwi i może być mi zimno. Nie krwawiłam. Przede mną było sześć dziewczyn. Zabiegi trwały max 30 min.

Kiedy przyszła moja kolej, zaczęłam się stresować. Byłam łyżeczkowana w Polsce, bo miałam komplikacje przy porodzie (mam już jedno dziecko), nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy. Miałam po tej sytuacji traumę, lekarz był jak rzeźnik, więc spodziewałam się tego samego przy abo.

Na sali zabiegowej zaczęłam strasznie płakać, trząść się i panikować. Przemiłe pielęgniarki i lekarka jednak pomogły mi się trochę uspokoić. Zastrzyk, maska, oddycham i... obudziłam się na sali po zabiegu.

Pierwsze pytanie jakie zadałam pielęgniarce, to było czy to już naprawdę po wszystkim. Bałam się, że będę świadoma, że będę czuć wszystko, a tu dwa wdechy i po wszystkim. Jak już pielęgniarka zapewniła mnie, że naprawdę to koniec, zapytałam czy mogę zjeść. Zjadłam, napiłam się herbaty, poszłam do toalety z pielęgniarką i mogłam po 10 minutach już wyjść.

Przespałam całą drogę do domu, później przespałam resztę dnia i noc, na następny dzień byłam już w pełni sił. Czułam ulgę i byłam szczęśliwa. Te dziesięć tygodni naprawdę dało mi w kość. Nie mogłam jeść, spałam i płakałam z byle powodu. Tęskniłam za tym, żeby poczuć się normalnie. Jestem pięć dni po zabiegu, krwawię i boli mnie brzuch jak przy miesiączce. To tyle z niedogodności.

Gdyby nie organizacje takie jak adt, które normalizują i pomagają, pewnie całkiem inaczej bym przechodziła przez to wszystko.