Przejdź do treści

Film “O tym się nie mówi” - recenzja z perspektywy aktywistek samoobsługi aborcyjnej.

Zgodnie z ideą, film miał oddawać głos Polkom, lekarkom, lekarzom i położnej, którzy każdego dnia w swoich gabinetach widzą skutki nieprawomocnego oświadczenia Trybunału Julii Przyłębskiej, zagrażające zdrowiu i życiu Polek. Tak przynajmniej czytamy na stronie projektu filmowego „O tym się nie mówi”.

W jakich realiach powstał film "O tym się nie mówi"?

Wyrok pseudotrybunału z 22 października 2020 r. wysłał kolejne 1000 osób na aborcje poza oficjalny system w Polsce. Są to osoby ze zdiagnozowanymi wadami płodu, które zazwyczaj w kontakt z systemem weszły, ale po diagnozie polskie szpitale dosłownie zamykają im drzwi przed nosem, deklarując, że teraz “jesteś sama”. Jeden ze sloganów Aborcyjnego Dream Teamu od lat brzmi “nie jesteś sama”.

Choć aborcje z przyczyn embriopatologicznych są wszędzie na świecie, również w Polsce, statystycznie są jedynie małym procentem wszystkich aborcji. Najczęściej osoby robią aborcje nie ze względów medycznych, ale po prostu, gdyż nie chcą być w tym momencie w ciąży. Mimo to warto mówić o aborcyjnej rzeczywistości osób doświadczających ciąż z wadami płodu. Aborcja Bez Granic z tą rzeczywistością obcuje codziennie, gdyż jeszcze przed pseudowyrokiem trybunału wysyłała już wiele osób z wadami płodu za granicę.

Po wyroku 40% osób z 2021 roku, których wyjazd wsparłyśmy finansowo, powiedziało nam o wadach płodu. W tym samym roku państwo polskie zapewniło aborcję raptem 107 osobom, a zatem dostęp do aborcji w tym momencie jest prawie całkowicie zależny od nieformalnych grup, feministycznych kolektywów oraz klinik zagranicą.

„O tym się nie mówi” – czy to kolejny stygmatyzujący aborcję film?

Dobrze jest robić i oglądać filmy dokumentalne o marginalizowanych grupach. W naszym rozumieniu film “O tym się nie mówi” ma na celu właśnie pokazanie kawałka rzeczywistości aborcyjnej osób ze zdiagnozowanymi wadami płodu. Naszym zdaniem niestety nie odzwierciedla on tej rzeczywistości w sposób wiarygodny i szczery. Główną linią narracyjną filmu są historie zdesperowanych, płaczących kobiet w kontrapunkcie do pięciu lekarzy i lekarek, którzy przed decyzją pseudotrybunału takie aborcje wykonywali/ły, a teraz mają związane ręce, mimo że może chcieli/ałyby tym osobom pomoc.

Jedna z lekarek, psychiatra, mówi o kryzysie psychicznym, którego doświadczają osoby w ciąży ze zdiagnozowanymi wadami płodu. Jak wiemy z badań naukowych, każda niechciana ciąża i odmowa aborcji mogą prowadzić do kryzysu psychicznego, niezależnie od przyczyny, dla której ktoś chce aborcji.

Lekarze z filmu nie znają ani badań dotyczących aborcji, ani wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia

Bohaterki, które potrzebują aborcji, pokazane są jako ofiary pseudowyroku trybunału, podczas gdy lekarze zarysowani są jako potencjalni zbawcy/wybawiciele od cierpienia kobiet, ale również cierpienia zdeformowanych płodów. “Aborcja to sprawa pomiędzy lekarzem a pacjentką, nie sprawa społeczna czy polityczna” mówi jeden z lekarzy. Takie postulaty nie tylko oddają aborcję (a zatem i władzę) w ręce lekarzy, medykalizując praktyki, ale również są niezgodne z najnowszymi wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia, gdyż w rozmowie o aborcji w centrum należy postawić osobę w ciąży i jej preferencje.

A osoba w ciąży może wcale nie chcieć lekarzy i lekarek widzieć, może woleć na przykład zrobić aborcję z przyjaciółką lub osobą na infolinii tabletkami mifepristonu i misoprostolu uzyskanymi z womenhelp.org. Taki dogmat jest także politycznie bardzo nieefektywny, wnioskując z historycznej analizy regulacji aborcyjnych na świecie, które to właśnie jedynie lekarzy uczyniły gwarantem dostępu do aborcji. W rzeczywistości aborcyjnej XXI wieku, lekarzy i lekarek potrzebujemy najbardziej do leczenia komplikacji oraz robienia aborcji w późniejszych ciążach.

W pierwszym trymestrze od dawna radzimy sobie same. Specjalistycznej wiedzy medycznej i opieki potrzebujemy w późniejszych ciążach, ale nie tylko wtedy, gdy mamy myśli samobójcze z powodu wad płodu, tylko dlatego że dalej możemy o sobie decydować. Opieka ginekologiczna nie może opierać się na litości. Zresztą film wyraźnie pokazuje, że na litość możemy liczyć tylko wtedy, gdy spełniamy lekarskie oczekiwania i mamy wystarczająco ważne powody do aborcji.

Daleko od noszy

Tymczasem wszystkie powody do decydowania o sobie są ważne. Dla nas film “O tym się nie mówi” to wybielanie małej grupy lekarzy, bez szerszej diagnozy lub refleksji, jak przemocowe i pełne stygmy są w Polsce położnictwo i ginekologia. Pacjentki, jak również (sic!) niektóre bohaterki filmu z tego systemu uciekły jeszcze przed pseudowyrokiem trybunału i długo jeszcze będą uciekać, z całkowicie zrozumiałych powodów.

Słusznie mówi się (również słowami jednego z lekarzy w filmie), że w Polsce osoby w ciąży boją się w niej być. Tak naprawdę boją się niemocy i wrogości polskiego szpitala, boją się systemowego porzucenia i wymazywania ich potrzeb i doświadzeń, bycia zdaną na samą siebie, boją się wysokich kosztów aborcji. Przypomnijmy, że pani Izabela z Pszczyny oraz pani Agnieszka z Częstochowy zmarły w polskich szpitalach, gdyż lekarze bali się im udzielić pomocy, mimo zagrożenia życia i zdrowia związanych z ciążą.

Lekarz – zawód dla (nie)odpowiedzialnych?

Jeden z lekarzy mówi w filmie, że “ostrzegał, że to się tak skończy”. Czy oznacza to, że ciężar odpowiedzialności w filmie przełożony jest jedynie na okrutny trybunał i literę prawa? Jeśli nawet taka właśnie jest percepcja tych paru bohaterów i bohaterek filmu, z pewnością nie może być to prawdą dla większości osób w placówkach zdrowia w Polsce.

Może “ostrzec”, a co więcej pociągnąć do odpowiedzialności należałoby kolegów i koleżanki po fachu? Może warto byłoby wymagać od innych lekarzy by douczyli się w zakresie metod aborcji i technik leczenia poronień, oraz przestali szprycować ludzi oksytocyną zamiast tego zaczęli używać misoprostol? Może warto ostrzec innych lekarzy by przestali torturować osoby w ciąży w imię płodu, ryzykując infekcje, utratę zdrowia, a nawet śmierć?

Co robić gdy lekarz zamiast kobiety widzi inkubator?

Tej perspektywy edukacji własnej grupy zawodowej, tego odpowiedzialnego i ważnego koleżeństwa, bardzo nam w filmie brakuje. Płodocentryzm w polskim systemie ochrony zdrowia ma się świetnie. Jest on również jaskrawie widoczny w filmie. Film wzmacnia przekonanie, że aborcje dzieją się tylko w bardzo trudnych sytuacjach, a kobiety są zdane całkowicie na swoich lekarzy, którzy znają okropną rzeczywistość wad płodowych, a nawet prezentują wady na ekranach swoich powerpointow, nawołując do chrześcijańskiego miłosierdzia i unikania cierpienia.

W filmie “O tym się nie mówi” cały czas towarzyszy nam płodocentryzm – gdy płód jest zdefromowany, to należy go wyleczyć, a gdy się wyleczyć nie da, to można o nim mówić “potworek”. Znów kobieta stawiana jest jedynie w pozycji ofiary, a jej emocje względem płodu są już nieważne. Gdy ciąża jest embripoatlogiczna to kobieta ma rozpaczać, a lekarz może wykazać sie współczuciem i pomóc, bo kobieta nosi w brzuchu “potworka”(cytat z filmu!). Gdy natomiast kobieta w jest w ciąży zdrowej, ale niechcianej, to jej emocje nie mają żadnego znaczenie.

Niektórzy lekarze pojawiający się w filmie wielokrotnie dawali do zrozumienia, że woleliby nie robić aborcji zdrowych ciąży. Trudno nie odnieść wrażenia, że dla polskich lekarzy nie liczymy my i nasze emocje, tylko to, co mamy w macicach. Jeden z lekarzy mówi w filmie, że “aborcja to sprawa rodziców” i tu znów musimy się nie zgodzić. Aborcja to sprawa osoby w ciąży, a decyzję dotyczącą jej kontynuacji podejmuje ona i ewentualnie te osoby, które do tego procesu zaprosi. Para nie zawsze jest zgodna co do tego, czy ciąża powinna być kontynuowana. Z naszych doświadczeń wynika, że partnerzy często są kolejną barierą w dostępie do aborcji, kolejną osobą, przed którą kobieta musi się tłumaczyć.

Lekarze ich nienawidzą! Sekrety bezpiecznego przerwania ciąży na wyciągnięcie ręki!

Z filmu nie wybrzmiewa żaden pozytywny przekaz, nie zobaczymy żadnych odniesień lub namiarów do organizacji pomocowych. Film nie podpowie nam, że do szpitala najlepiej jest iść z numerem telefonu do prawniczki Federy, która zareaguje, gdy lekarze nas zwodzą, nadintereptowują prawo antyaborcyjne, odmawiają nam tego, co nam się należy. Film kończy się symbolicznym milczeniem lekarki, która wysłuchuje płaczu i dramatycznej historii, oraz zdaniem jednej z kobiet: “ale powiedzieć nic nie mogę, przykro mi…”

Dla nas, aktywistek aborcyjnych, taka puenta jest etycznie zwyczajnie nieakceptowalna. Bowiem po wyroku pseudotrybunału nie nastąpił wszechogarniający marazm i lęk – nastąpiła również fala protestów w całym kraju i oddolnego organizowania się w sieci samopomocy. Telefon Aborcji bez Granic 22 29 22 597 rozdzwonił się siłą i poparciem ulicy i zwykłych ludzi, a oprócz wcześniej działających organizacji, lokalne kolektywy zaczęły informować, gdzie i jak praktycznie aborcje zrobić. Powstały programy ratunkowe takie jak poselskie sieci monitorujące lekarzy, bo ufać im z założenia nie należy.

Ale przede wszystkim – niemal w każdym przypadku, możesz przerwać ciążę sama, bez oczekiwania na „łaskę” swojego ginekologa. Nawet w drugim trymestrze.

Lekarzy z filmu na protestach kobiet raczej nie było

Narracją przewodnią tych miesięcy nie było błaganie o powrót do aborcyjnej żenady, tak zwanego “kompromisu”, czy błaganie o ratunek ze strony lekarzy czy ustawodawcy. Narracją przewodnią był brak zgody na dyscyplinowanie naszych cip oraz hasło “wypierdalać” skierowane do opresyjnego systemu politycznego i medycznego.

Jedna z bohaterek filmu mówi, że wyjechała do Holandii, gdzie spotkała inną kobietę, która wypisała się sama na żądanie ze szpitala w 28 tygodniu w stanie zagrażającym jej życiu i uciekła po aborcję do Holandii. Wiemy od holenderskich klinik, że zdarza się, że osoby przyjeżdżają tam również na aborcje ratujące życie i zdrowie, aborcje, które teoretycznie powinny wydarzyć się w Polsce, ale kobiety nie mają za grosz zaufania do lokalnych szpitali i boją się o własne życie. O tym to się dopiero nie mówi.

Laurka dla tchórzliwych lekarzy

Film “O tym się nie mówi” jest zatem niereprezentatywnym wycinkiem rzeczywistości, przedstawieniem perspektywy 5 konkretnych lekarzy/lekarek, filmem rozgrzeszającym zawodową grupę lekarską, bez szerszej czy dociekliwszej diagnozy przyczyn obecnego stanu rzeczy w Polsce, zwalającym za wiele na pseudo-trybunał, co jest historycznie szkodliwe.

A szkoda, bo temat ważny, przede wszystkim w kontekście innego “o tym się nie mówi – a mianowicie jak bardzo lekarze i lekarki od lat nie są sojusznikami osób w ciąży w tym kraju, i jak bardzo potrzebna jest głęboka, strukturalna, pro-pacjencka zmiana w kulturze medycznej w Polsce. Żeby nie mówić pacjentce “życzę pani, żeby dziecko umarło do następnej wizyty” polscy lekarze muszą się wiele nauczyć, a nie tylko czekać z założynymi rękoma na zmianę prawa. Przede wszystkim, czas uderzyć się w pierś.

Jak powinny wyglądać filmy o aborcji?

Na szczęście nie jesteśmy skazane jedynie na filmy z antyaborcyjną propoagandą – współczesna (ale też już trochę starsza) kinematografia ma na koncie świetne pozycje o wiele lepiej ukazujące aborcyjną rzeczywistość.

Aktualizacja 8.10.2022 - twórcy filmu wypowiedzieli się w powyżej sprawie z rozbrajającą szczerością...

Nasz film nie jest, nie był ani nigdy nie będzie o aborcji. Jest o kobietach które znalazły się w trudnej sytuacji ze względu na sytuację prawną stworzoną na potrzeby polityki obecnego rządu.

twórcy filmu „O tym się nie mówi”

otsnm o tym sie nie mówi instagram pozew aborcyjnego dream teamu

Aktualizacja 9.10.2022 - o filmie wypowiedziały się także Dziewuchy Dziewuchom

Opinię o filmnie mają również Dziewuchy Dziewuchom. Na ich stronie, w tekście Agaty Maciejewskiej, możemy przeczytać:

45-minutowy materiał „O tym się nie mówi”, zrealizowany z udziałem najbardziej medialnych polskich lekarzy i lekarek w dziedzinie położnictwa i ginekologii, miał być przełomowym obrazem, a okazał się banalną kompromisiarską agitką. Sfinansowano go z darowizn wpłaconych przez 2028 osób, które uwierzyły, że będzie to „społeczny głos sprzeciwu” wobec wyroku trybunału Przyłębskiej. Film miał mówić o tym, o czym się nie mówi. Zamiast tego powtarza to, co już wiemy: aborcyjna stygma jest normą w środowisku medycznym, a kolejne pokolenia „specjalistów” w kitlach łykają ją jak cukierki (sic!).

[...]

Tym bardziej bulwersuje fakt, że prezeska fundacji Damy Radę, Anita Czarniecka, wniosła pozew o naruszenie dóbr osobistych, bo nie wytrzymała słusznej krytyki ze strony aktywistek pro choice. Oburzył ją tekst, że pieniądze na film, którego jest inicjatorką, zostały wyłudzone od ludzi przekonanych, że wspierają postępowy koncept. To fakt – w sieci nie brakuje rozgoryczonych komentarzy od osób, które wsparły produkcję finansowo. W tej sytuacji we własnym imieniu powtórzę krytyczny głos: zbieranie środków za pomocą fałszywych obietnic, że film będzie traktował o aborcji w ujęciu eksperckim, a potem pokazanie światu kolosalnego niewypału, traktuję jako wyłudzenie zaufania. To żerowanie na społecznej niewiedzy i lęku.

[...]

Mam dla Was propozycję: zamiast tracić 45 minut na oglądanie kompromisiarskiego gniota nakręconego w obronie lekarskiego przywileju, zobaczcie dokument „Kryptonim Jane” („The Janes” 2022, reż. Tia Lessin, Emma Pildes) i przekonajcie się, że nie każda bohaterka nosi pelerynę. Z