Przejdź do treści

Wielowieyska podejmie decyzję o aborcji zamiast ciebie - polemika z antyaborcyjnym tekstem w Gazecie Wyborczej

Dominika Wielowieyska 14 kwietnia w Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej postanowiła podzielić się z nami swoimi poglądami na temat aborcji, ocenić nasze strategie, skrytykować i doradzić co powinnyśmy robić lepiej.

Aborcja. Zanim się pozabijamy. Można być ateistą i uważać, że poczęcie to moment, w którym zaczyna się rozwijać ludzkie życie

Dominika Wielowieyska 14 kwietnia w Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej postanowiła podzielić się z nami swoimi poglądami na temat aborcji, ocenić nasze strategie, skrytykować i doradzić co powinnyśmy robić lepiej. Dominika Wielowieyska ma dość kłótni na temat aborcji oraz naszej „niekonsekwencji i braku elementarnej logiki”. Dzięki takim tekstom jak ten, ta kłótnia będzie trwała dalej, a wszystko przez to, że autorka zastosowała w nim manipulację, wykorzystując własne doświadczenie poronienia.

Doceniam podzielenie się doświadczeniem, zwłaszcza takim jakie jest poronienie, które podobnie jak aborcja jest silnie stygmatyzowane. Uważam, że w odczarowywaniu tych doświadczeń niezwykle cenne jest mówienie własnych historii, pokazywanie innym osobom, że poronienie, aborcja, trudny poród, czy depresja poporodowa są powszechniejsze niż nam się wydaje, a osoby ich doświadczające nie są same.

Jednak dzielenie się własnym doświadczeniem nie jest i nie może być równoznaczne z głoszeniem prawdy na temat innych doświadczeń. Dominika Wielowieyska pisze, że doświadczenie poronienia uzmysłowiło Jej, że w temacie aborcji nie ma prostych recept i łatwych rozwiązań. Poronienie jednak znacznie częściej wiąże się z doświadczeniem straty niż świadome przerwanie ciąży. Aborcja, w przeciwieństwie do poronienia bliższe jest odzyskaniu kontroli, władzy nad własnym ciałem. Tego Dominika Wielowieyska nie wzięła pod uwagę, a ja obok tego nie mogę przejść obojętnie, również dlatego, że mam doświadczenie aborcji. Piszę o nim, bo czuję się wrobiona.

Dominiko, moja aborcja była łatwa

Moje doświadczenie było dosyć łatwe. Mieszkam w dużym mieście, mam dostęp do informacji, mam koleżanki, które podpowiedzą co robić, jestem aktywistką a to znacznie ułatwia dostęp do aborcji, bo znam dobrze funkcjonujące prawo, wiem gdzie napisać, zadzwonić, mam świadomość swojego przywileju.

Przerwałam ciążę, bo po prostu z różnych powodów nie chciałam w niej być, podobnie jak inne osoby, które stanowią 96% wszystkich osób przerywających ciążę. Przez ani jeden dzień będąc w ciąży nie miałam wątpliwości, że chcę ją przerwać. Przez ani jeden dzień po aborcji nie miałam wątpliwości, że postąpiłam dobrze. Podobnie jak u 99% osób z doświadczeniem aborcji dominującym uczuciem, który mi towarzyszyło była i jest ulga. Tymczasem w sobotnim artykule Dominiki Wielowieyskiej czytam, że jest ona ostatnią osobą, która ośmieliłaby się kogokolwiek za aborcję krytykować przy jednoczesnym stwierdzeniu, że „aborcji powinno być jak najmniej”, a ja i wszystkie osoby, które przerwały ciąże „powinny były przejść obowiązkową konsultację z psychologiem”, którego zadaniem byłoby nas odwieźć od decyzji. Czuję się skrytykowana i oceniona przez Dominikę Wielowieyską.

Pani Dominika Wielowieyska ubolewa nad tym, że „dziś nikt z nikim nie rozmawia, tylko jedzie do zagranicznej kliniki i przerywa ciążę”. Autorka artykułu stwierdza, że to jest logistycznie łatwe. Czytam ten fragment i nie mogę pozbyć się wrażenia, że dla pani Wielowieyskiej to jest za łatwe, że powinno być trudniej, jakby tego trudu było mało.

Damy sobie radę bez pozwolenia pani dziennikarki czy katolickiego psychologa

Osoby z doświadczeniem aborcji mają swój rozum, mają prawo do podejmowania decyzji dotyczących ich życia, nie potrzebują pozwolenia dziennikarek liberalnych mediów ani psychologicznego nadzoru. Mamy prawo podejmować decyzję, mamy prawo odczuwać ulgę, tak samo jak mamy prawo aborcji żałować. Nie trzeba nas na siłę przed tym chronić.

Osobę w niechcianej ciąży przed aborcją najbardziej powstrzyma brak pieniędzy na zabieg, a nie psycholog czy psycholożka. Niestety, w Polsce dostęp do aborcji to przywilej i kwestia klasowa. Każde kolejne utrudnienie w postaci przymusowej konsultacji psychologicznej najdotkliwiej uderzy nie we mnie, czy w Dominikę Wielowieyską, ale w osoby w gorszej sytuacji socjalno-ekonomicznej. Chciałabym, żeby dziennikarki o tym pamiętały.

Płodocentryści

Autorka artykułu pisze, że w dyskusji o aborcji chodzi o odpowiedź na pytanie, czy mamy do czynienia z dzieckiem, czy z pozbawionym praw zlepkiem komórek. Nic bardziej mylnego. W dyskusji o aborcji chodzi o odpowiedź na pytanie, czy osoba w ciąży ma prawo podjąć decyzję o kontynuacji ciąży. Od 1989 roku o niczym innym nie rozmawiamy tylko próbujemy ustalić kiedy zaczyna się życie, kiedy zaczyna się człowiek, co jest złe, co dobre, kiedy jest za późno, a kiedy jest odpowiednio wcześnie. W mojej opinii te dyskusje są stratą czasu. Próby ustalenia tego są według mnie ciągłym dyskutowaniem o moralności i stawianiem w centrum zarodka/płodu. A realia są takie, że w podziemiu nikt się nie przejmuje, w którym tygodniu ciąży jest osoba potrzebująca aborcji – jedyne, co się musi zgadzać to kasa.

Największym utrudnieniem w bezpiecznej aborcji zawsze była bieda

Dostęp do aborcji to kwestia klasowa. Zamiast tracić godziny na dyskusję o początku życia, porozmawiajmy o samotności i potępieniu osób, które szukają możliwości przerwania ciąży. Zastanówmy się, skąd 4 tysiące złotych na aborcję w prywatnym gabinecie ginekologicznym ma wziąć kobieta, która zarabia najniższą krajową. Jak ma pojechać do kliniki w Słowacji na trochę ponad dobę, skoro pracuje na umowę zlecenie i nie przysługuje jej płatne zwolnienie lekarskie? No i skąd wziąć te 1800 zł na zabieg w słowackiej klinice? Mam dość filozoficznych rozważań o początku życia i momencie przeistoczenia się płodu w dziecko. Mam dość czytania kolejnych artykułów w liberalnych mediach o tym, że aborcja jest zawsze zła, a kobiety należy przed aborcją chronić. W cieniu tych dyskusji toczą się prawdziwe aborcyjne historie. Zróbmy na nie miejsce.

Czy moje ciało należy do mnie czy do Dominiki Wielowieyskiej?

Autorka artykułu nazywa projekt „Ratujmy Kobiety” radykalnym i przyznaje, że głosowałaby za jego odrzuceniem. Ciekawa jestem jak nazwałaby sytuacje w Kanadzie, gdzie aborcja nie jest regulowana ustawą, a przerwanie ciąży jest zabiegiem medycznym takim, jak każdy inny. Dla Dominiki Wielowieyskiej, która zrównuje aborcje z kradzieżą, czyli z czynem, który jest zły i powinien być karany, kanadyjskie rozwiązanie jest zapewne nie do zaakceptowania, skoro popiera „aborcyjny kompromis”, a hasło „moje ciało, moja sprawa” nazywa radykalnym i kłamliwym. W takim razie czyją sprawą jest moje ciało? Polityków? Dominiki Wielowieyskiej? Kościoła? Kapitału?

Dominika Wielowieyska dzieli nas (osoby za wyborem i przeciwników wyboru) na dwa obozy, a siebie stawia w środku, jako tę sprawiedliwą i wykazującą się zdrowym rozsądkiem, daje rady, poucza, wyraża rozczarowanie. Oto dokąd zaprowadziło nas trwanie w przekonaniu, oraz pielęgnowanie go, że aborcja to kwestia wyłącznie światopoglądowa i polityczna. To nie pierwszy raz kiedy przedstawiciele i przedstawicielki liberalnych mediów wyrażają swoje rozczarowanie działaniami aktywistek, aktywistów, niektórych feministek. Do dzisiaj pamiętam, to co się wydarzyło po okładce Wysokich Obcasów „Aborcja jest ok”.

Bawi mnie i irytuje jednocześnie, to rozczarowanie liberalnych mediów. To ciągłe narzekanie, że my – feministki nie spełniamy ich oczekiwań. To ubolewanie, że nie nie kierujemy się rozsądkiem, że nie udajemy, że chodzi nam o to, by aborcji było jak najmniej i daleko nam do radykalizmu. Od lat to ciągłe oczekiwanie, żebyśmy były gwarancją rozejmu w tym toczącym się sporze. Sęk w tym, że nie jesteśmy i nie będziemy tymi rozjemczyniami. Też mam oczekiwania do przedstawicielek i przedstawicieli liberalnych mediów, które nie są spełniane. Na przykład takie, by przestały nazywać wszystko co im się w głowie nie mieści „radykalnym”.

Chcę, by zaczęły pisać prawdę o aborcji. A prawda jest taka, że aborcja w Polsce jest codziennością. Prawda jest taka, że większość osób nie żałuje przerwania ciąży i są na to dowody naukowe w postaci badań. Prawda jest taka, że dla większości osób aborcja jest za droga. Jest luksusem, mówi się o niej za rzadko.

Według mnie, zbyt często mówi się o niej językiem polityczek, prawniczek i naukowczyń, czy przedstawicielek liberalnych mediów. Prawda jest taka, że nie mówi się o realiach, że nie ma bezpiecznej przestrzeni do opowiadania o swoim doświadczeniu aborcji. Natomiast komentarzami w stylu „aborcja to zło” od tej prawdy się oddalamy.

Aborcja to dobro publiczne i kwestia sprawiedliwości socjalno-ekonomicznej. Aborcja to zabieg medyczny. Powinien być faktycznie dostępny dla tych osób, które go potrzebują. Czy się to Dominice Wielowiejskiej podoba czy nie.