Przejdź do treści

Czy feministki są za aborcją?

Raz na jakiś czas słyszymy, że feministki nie są "za aborcją, tylko za wyborem". Jakby bycie za aborcją było obraźliwe i wykluczało nas z grona feministek. Czy tak jest? Czy feministki naprawdę popierają aborcję?

„Prawo do aborcji” oznacza w zasadzie to, że musi istnieć jakieś „prawo aborcyjne”, jakiś akt prawny, który to reguluje. O kształcie naszego prawa ktoś musi zadecydować. Ustalić w wiążący sposób i usankcjonować, kiedy ono przysługuje, a kiedy nie, jakie warunki mamy spełniać i – przede wszystkim – kiedy można nam odmówić. To bardzo dużo władzy nad naszymi ciałami.

Potem ktoś musi to prawo realizować. Prawo aborcyjne w praktyce jest samo w sobie antyaborcyjne, bo sankcjonuje wyjątki, dodatkowe wymagania, warunki odmowy wykonania zabiegu, ograniczenia czasowe, wiekowe itd. Daje zbyt dużą możliwość ograniczania tego „prawa” do aborcji, które rzekomo daje i reguluje. I ciągle jest polem do rozgrywek o to, ile tego prawa dać, a ile tak naprawdę odebrać. Prawo do aborcji staje się faktycznie prawem o tym, jak do tej aborcji jednak nie dopuścić.

Mówienie „jestem za aborcją” oznacza dla nas coś jeszcze. Oznacza, że stoimy po stronie aborcji – po stronie zabiegu, który daje sprawczość, wolność, możliwość realnej realizacji tego „wyboru”, który tak gloryfikujemy.

Czym byłby wybór bez faktycznej możliwości bezpiecznego przerwania ciąży? Gdyby nie aborcja, ten wybór byłby tylko pustym frazesem, którym tak naprawdę się staje w ustach przeciwniczek aborcji. Aborcja jest zabiegiem medycznym, który sprawia, że nie jesteśmy zakładniczkami własnej płodności. Jest dobrem, z którego możemy, ale nie musimy, korzystać. Podobnie jak wiele innych osiągnięć medycyny. Nie rozumiemy, dlaczego miałabyśmy być temu „przeciwne”. Mówimy „jestem za aborcją”, żeby docenić i wyrazić wdzięczność, że jest i możemy ją robić, kiedy potrzebujemy. I walkę o to, aby faktycznie każda osoba miała taką możliwość.

Feministki-oszołomki

Rozumiemy, że tego typu argumentacja ma na celu przekonanie nieprzekonanych, że feministki to nie jakieś „oszołomki”, które „nienawidzą mężczyzn i najchętniej pozbyłyby się wszystkich dzieci”. Ale czy naprawdę musi się to odbywać kosztem tych z nas, które mają doświadczenie aborcji? Czy naprawdę przekonywanie do feminizmu musi nieść za sobą mówienie tym wszystkim osobom „zrobiłaś coś złego”? My nie chcemy być takimi „feministkami”.

Powtarzanie, że chodzi nam o „wybór”, „prawo”, a nie o aborcję, skupianie się na zapobieganiu aborcji i wymazywaniu słowa na „a” i zastępowaniu go „wyborem” jest myśleniem życzeniowym, które daje złudne poczucie, że przeciwnicy i przeciwniczki aborcji spojrzą na nas łaskawiej, a osoby, które są nieprzekonane, dostrzegą w naszych intencjach troskę. Zobaczą, że w przeciwieństwie do fanatyczek i fanatyków przeciwnikow aborcji jesteśmy „zrównoważone emocjonalnie” i „kierujemy się rozsądkiem”, że chodzi nam o to, by aborcji było jak najmniej i daleko nam do radykalizmu. Jakbyśmy były i byli gwarancją rozejmu w tym toczącym się sporze.

Aborcja to nie rozejm

Sęk w tym, że nie jesteśmy i nie będziemy tymi rozjemczyniami. My przynajmniej nie chcemy nimi być. Ważniejsza jest dla nas solidarność z tymi osobami, które mają doświadczenie aborcji i nie chcą słuchać o tym, że jest zła a inne siostry feministki by jej sobie nie zrobiły. Chcemy mówić „nie jesteś sama” i „aborcja jest ok”. Chcemy działać na rzecz realnego dostępu do wszystkich świadczeń reprodukcyjnych, wspierać się w aborcji, poronieniach, porodach i wszystkich innych decyzjach reprodukcyjnych.

I tak naprawdę bliżej nam do niefeministek, które mówią „jestem za aborcją” niż do tych, które deklarują się jako feministki i mówią „jestem przeciw”.

Jesteśmy za aborcją wtedy, gdy jest potrzebna, a ona, była, jest i będzie potrzebna. Nigdy nie wiesz kiedy będzie potrzebna Tobie. Tak samo jak za aborcją, jesteśmy za faktycznie dostępną chemią czy transplantacją narządów dla osób tego potrzebujących. Jesteśmy feministkami.

Ogólnopolskie prostesty pokazują, że „zwykłe” kobiety w temacie aborcji są o wiele bardziej progresywne niż „feministyczne” aktywistki

W mojej opinii warto docenić też te wszystkie młode osoby, które uczestniczyły w większości protestów w 2016 roku i na kwietniowej demonstracji Porozumienia Odzyskać Wybór, Czarnym Proteście czy Ogólnopolskim Strajku Kobiet, gdzie pojawiły się tłumnie z własnoręcznie wykonanymi patykowcami, z hasłami nawołującymi do liberalizacji antyaborcyjnego prawa. Być może jest tak, że przez ostatnie 24 lata udało się nam wmówić, nie tylko to, że aborcja jest sprawą światopoglądową, ale również to, że liberalizację popierają tylko osoby, które pamiętają czasy kiedy aborcja była legalna. Być może nie doceniamy zaangażowania i pomysłowości młodszych osób?